Nasze początki z psimi sportami

przez Alicja Olkowska

Z Fluffym psie sporty trenujemy już ponad 3 lata. Dla jednych to dużo, dla innych to mało – niektórzy połowę życia przesiedzieli na zawodach. Zaczęło się, gdy Fluffy był jeszcze puchatym, ale bardzo skocznym szczeniaczkiem. Dzisiaj przeglądamy zdjęcia z tamtego okresu i śmiejemy się z pierwszych nieudanych prób psich aktywności.

 

Wielki historyczny moment…

…kiedy dowiedziałam się, czym jest agility. Doskonale pamiętam ten dzień – ciepłe, bodajże marcowe popołudnie, Fluffy jeszcze jako mała, puchata, półroczna kuleczka biegał po trawie, obszczekując ptaki. Siedziałam na tarasie i przeglądałam coś o psach na komputerze, gdy w moje oczy wpadło nieznane słowo ,,agility”. Hę? Tekst był dość wciągający, więc postanowiłam zostawić poszukiwanie definicji na później. Przeklikałam się do innego artykułu i znowu – agility. No więc zapytałam wuja Google, czymże jest to słowo, o którym inni psiarze się tak rozpisują.

 

Kiedy wyświetliła mi się odpowiedź w stylu ,,sport polegający na pokonywaniu toru przez psa”, pierwsze, co mi wpadło do głowy to ,,acha”, a potem – ,,chwila, to to ma jakąś nazwę?”.

Generalnie miałam wtedy jakieśtam podstawowe pojęcie o aktywnościach z psem. Zdawałam sobie sprawę, że istnieje coś takiego jak psie sporty i wiedziałam, że niektórzy ,,skaczą przez jakieś przeszkody”. Myślałam jednak, że robią to jakoś tak hobbystycznie, a tutaj się okazuje, że organizowane są z tego międzynarodowe zawody!

Włączyłam jakiś filmik z zawodów agility i… zakochałam się. Od pierwszego wejrzenia. Agility było tak majestatyczne, tak fantastyczne, tak niesamowicie wciągające, że od razu wiedziałam, że to jest naszym celem w życiu.

 

Maltańczyk vs tor przeszkód

Jeżeli ktoś przynajmniej pobieżnie zna Fluffka, to wie, że można o nim mówić wszystko, tylko nie to, że jest kanapowy. Ten psiak już od szczenięcych lat był w ciągłym ruchu. Nawet sami hodowcy narzekali, że nie mogą mu zrobić nieporuszonego zdjęcia. Maltańczyk z internetowej definicji miał być spokojnym, łagodnym, kanapowym pieskiem, którego można brać na wystawy, przytulać i tak dalej. Fluff okazał się kompletnie inny, bardziej przypominał rozszalałego bordera w ciele uroczego kłębka wełny.

Od przybycia do domu wszędzie było go pełno. Przeskakiwał wszelkie deski, za pomocą których usiłowaliśmy go trzymać z dala od kuchni i salonu oraz niesamowicie szybko nauczył się wchodzić po schodach. Stopnie były wyższe od niego, ale on opracował ciekawą strategię wybijania się wszystkimi czterema łapkami na raz. Właśnie tą strategię stosuje do dziś 🙂

 

Próbowałam kontrolować tą nieproporcjonalnie wielką energię w stosunku do masy Fluffa, ale się nie dało. Gdy odkryłam agility, uznałam, że będzie świetnym sposobem na redukcję przynajmniej części tego wariatowania. No i się zaczęło.

 

Po pierwsze, miałam problem z przeszkodami. Wtedy nie było jeszcze tylu amatorskich torów do agility co teraz, więc musiałam coś wykombinować na własną rękę. Udało mi się w końcu stworzyć naszą pierwszą stacjonatę z rolek papieru toaletowego.

 

Drugim problemem był sam Fluffy. Jako uparty pies indywidualista stwierdził, że nie będzie robił tego, co mu pani każe, i nie chciał się zbliżyć nawet do mojej prowizorycznej hopki ze srajtaśmy. W końcu, nakłoniony szynką i pasztetem, zgodził się na wykonanie jednego skoku. Potem drugiego. I trzeciego.

Tak po kolei skacząc, Chmur odkrywał coraz to głębiej magię agility i po krótkim czasie złapał tego samego bacykla, co ja.

 

Po opanowaniu tego, o co chodzi w papierowym murku, przeszliśmy do tunelu. I wszystko zaczęło się od początku, czyli – skąd do jasnej ciasnej wziąć tunel?

Na szczęście jakimś cudem znalazłam materiałowy tunelik schowany w zagłębiach naszego domu. Myślałam, że Fluffy będzie znowu stawiał opór, ale okazało się, że tunel pokochał!

 

Co prawda początkowo się go bał. Tunelik był dość lekki i nie miałam go jak przymocować do podłoża, więc przy treningach w ogrodzie i lekkim wiaterku materiałowa rurka uciekała nam w krańce ogródka, przeraźliwie strasząc Fluffka. Gdy w końcu Chmur przemógł się, obwąchał i obsikał nowe, wielkie cudo, wszedł pierwszy raz do tunelu i… zaczął po nim biegać jak szalony.

 

Słyszę teraz sporo historii o tym, że jakiś pies zaczyna przygodę z agility i jest problem z tunelem, bo boi się do niego wejść. My dzięki Bogu nie mieliśmy tego problemu, chociaż mamy inny. Tunel wciąga, wciągnął Fluffa i teraz ilekroć biegniemy przez tor obok tunelu, to on niemal zawsze musi do niego wejść. Plusem jest to, że mogę go w ten sposób nagradzać zamiast przysmaków 🙂 .

 

O ile tunel i hopkę mogliśmy stworzyć sobie w domowych warunkach, o tyle z pozostałymi przeszkodami było gorzej. Koło jeszcze sobie zrobiliśmy z hula hop, ale slalom, a zwłaszcza kładka i palisada były niemal nie do wykonania.

Znaczy, owszem, te dwie ostatnie mogłam zrobić z drewna. Wykonywanie takich rzeczy to moje hobby, jednak jak popatrzyłam, ile to będzie kosztować pieniędzy i pracy i jak się wystraszyłam, że jak coś zrobię źle to Fluffkowi stanie się krzywda, to stwierdziłam, że w nigdy życiu. Gdy potem i tak zaczęłam robić palisadę – nie wychodziła.

 

Udało mi się wykonać huśtawkę, czy raczej chybotka (taką mini-hustaweczkę), bo chciałam nauczyć Fluffa przede wszystkim stuku huśtawki o podłoże. To się udało bez większych problemów 🙂

 

Wspaniałe odkrycie parków dla psów

Nie wiem jak to zrobiłam, ale do pewnego czasu nie miałam pojęcia, że w Warszawie są parki dla psów. Gdy w końcu to odkryłam, byłam zachwycona – bo o ile nie w każdym parku jest tunel czy stacjonaty, o tyle prawie wszędzie były palisady i kładki!

 

Tutaj zapodam ciekawą ciekawostkę – na początku straszliwie myliłam kładkę z palisadą. ,,Ale jak to palisada to to w kształcie litery A? A kładka to przecież nie jest to długie!”.

 

Wybraliśmy się wpierw na wybieg w parku Krasińskich. Przeszkody tam nie były jednak w 100% agilitowe, więc udaliśmy się do Wilanów Dog Park. Tam w końcu Fluff mógł poznać, czym są te dwie największe przeszkody. I jak je pokonywać.

 

Slalom. Slalom to taka bardzo intrygująca przeszkoda, którą szlifujemy do dzisiaj. Fluffy już umie szybko przechodzić między tyczkami, ale zdarza mu się wypadać z linii, co mnie, perfekcjonistkę absolutną, straszliwie denerwuje. Początki ze slalomem były ciekawe – wydawał on mi się niezbyt trudny do zrobienia samodzielnie, no i rzeczywiście – nie był. Gorzej było z przymocowaniem go do ziemi – za nic w świecie nie mogłam znaleźć palików, które mogłabym wbić w trawę, aby wszystko się trzymało. Mam całą kolekcję rurek, patyków, tyczek i innych długich pierdołek, które próbowałam przemienić w slalom dla psa.

Teraz korzystamy z profesjonalnego slalomu, jednak wciąż instynktowe będąc w markecie budowlanym szukam cienkich, sztywnych rurek i czegoś do wbijania w ziemię.

 

Frisbee

Dobra, straszliwie rozpisałam się o agility, a przecież to nie jedyny psi sport. Została jeszcze cała reszta, czyli obedience, frisbee, dog diving, dogtrekking, nordic dowalking…

 

Zacznę od tego, co do dziś spełza mi sen z powiek, czyli FRISBEE. Już za szczeniaka kupiłam Fluffowi mały, gumowy dysk, ale on niespecjalnie chciał za nim biegać. Z resztą, było ciężkie w rzucaniu. Później kupiłam trochę lepsze frisbee, które lepiej się rzucało, ale Fluffy i tak miał je… pod ogonem. W końcu nie wytrzymałam i przyniosłam mu super profesjonalne frisbee super profesjonalnej marki. On i tak nie chciał za nim biegać.

 

Może to brzmieć tak, jakbym zmuszała psa do pogoni za frisbee. Ale nie. Fluffy ma niesamowity frisbowy potencjał, umie świetnie wybijać się z ziemi. I tak, lubi frisbee samo w sobie. Kilka razy podczas spacerów w lesie spotykaliśmy grupki ludzi, którzy rzucali sobie dysk dla zabawy. Fluffy za każdym razem za nim gonił 😉 .

 

Ostatnio wzięłam się w sobie i stwierdziłam, że tak być nie może. Fluffy ma nauczyć się łapać frisbee. I wiecie co? Poszło łatwiej, niż myślałam. Gdy już Fluff zaczął interesować się samym dyskiem (nie ma to jak wysmarowywanie wszystkiego pasztetem), wreszcie nauczył się także przynosić dysk. Połowa drogi zaliczona 🙂 teraz tylko zostało nam dopracowanie techniki.

 

Obedience

Lubię obi. Może nie aż tak bardzo jak agility, ale to sympatyczny sport. I cały czas nam towarzyszy, jako że otaczamy się psimi sportowcami, którzy oprócz agility trenują także obedience.

 

Chwilowo nie zajmujemy się obi 24h/dobę (no, ćwiczymy przejście z leżeć do siad i chodzenie przy nodze), ale w najbliższej przyszłości planuję rozszerzyć to o koziołki, kwadrat i tym podobne.

 

Obedience poznałam mniej więcej w podobnych okolicznościach i czasie, co agility, nie wciągnęło mnie jednak tak samo. W każdym razie, posłuszeństwo psów (zwłaszcza na trójce) wprawiło mnie w ogromny podziw i zdziwienie. To jest właśnie poziom, do którego cały czas dążymy 😉 .

 

Dog diving

Ten sport wniknął do mojej podświadomości podczas ogólnokrajowych zawodów Dog Divingu na Animal Expo w poprzednim roku. Niemal wszyscy uczestnicy byli psami o dużych gabarytach – był tylko jeden przedstawiciel ras małych, który podczas zawodów w ogóle nie chciał wskoczyć do basenu. Po chwili namawiania, w końcu bez dłuższego skoku zamoczył się w wodzie. Był jednak jedynym uczestnikiem w swojej kategorii wielkościowej, więc mimo wyniku zajął pierwsze miejsce 🙂

 

Myślałam o tym, czy z Fluffym tego nie zacząć. On jest miłośnikiem dalekiego wybijania się – czy to z kanapy, czy to z moich kolan. Być może kiedyś zaczniemy to trenować, najpierw jednak musimy pokonać wielki strach Fluffka przed głęboką wodą.

 

Canicross i dogtrekking

Te dwie dyscypliny poznałam kilka lat temu po zakupie pasa do biegania z psem. Szukałam smyczy z amortyzatorem przypinanej do pasa, aby ręce mogły być wole podczas biegu – to były czasy naszych początków z agility, więc chciałam przystosować małe łapki Fluffka do większego wysiłku. Natrafiłam na interesujący produkt pod nazwą ,,pasa do dogtrekkingu i canicrossu”. Profesjonalne łażenie i bieganie z psem? Od razu nam się to spodobało, a dziś na koncie mamy już kilkadziesiąt wypraw.

 

Bikejoring

Uwielbiam tą dyscyplinę. Jazda rowerem z psem biegnącym obok to jest to. Co prawda gabaryty Fluffka i rozmiar jego łap nie pozwalają nam na kilkudziesięciokilometrowe wycieczki, ale na spokojnie pokonujemy kilkanaście kilometrów. Słyszałam wiele złego o bikejoringu, jakoby szkodził psim stawom. Poza tym, wiele osób dziwi się, że taki mały pies pokonuje tak długą trasę cały czas biegnąc. Fluff jest jednak psem pół-długodystansowym i uwielbia szybki bieg. Oczywiście z krótkimi przerwami.

 

Jeździć z Fluffem zaczęłam, gdy miał pół roku. Uwielbiał rower, jednak z niewiadomych powodów nie cierpiał siedzieć w koszykach i zawsze próbował z nich wyskoczyć. Raz, gdy podczas wycieczki przegryzł ściankę jednego z naszych wielu transporterów rowerowych, stwierdziłam, że jak nie chce siedzieć w środku, to będzie biegł obok. Fluffy był przeszczęśliwy z powodu możliwości wybiegania się, a ja wtedy pierwszy raz dowiedziałam się, jak szybko potrafi zasuwać na swoich malutkich łapkach. A był wtedy jeszcze szczeniakiem.

 

Nordic dogwalking

To jest nasze stosunkowo nowe odkrycie, bo z początku tego roku. Od zawsze chciałam uprawiać nordic walking, ale jakoś nie miałam okazji, aby zebrać się w sobie i zacząć. W końcu, właśnie 3 miesiące temu, udałam się na kurs. Gdy zobaczyłam grupkę ludzi spacerujących z kijami po lesie, od razu pomyślałam ,,a gdyby to tak robić z psem?”. Wyszukiwarka wypluła mi ,,nordic dogwalking”. Pomyślałam – okej.

 

Teraz razem chodzimy z kijami. Co prawda, Fluffy ma drobny problem z chodzeniem prosto, bo jako samiec terytorialny ma obowiązek zaznaczyć każdy mijany przez nas krzaczek, przy okazji podchodząc mi pod kije.

 

Psie zaprzęgi

Wyobrażam sobie twoją reakcję, kiedy to przeczytałeś. ,,Że co?! Taki malutki piesek ma ciągnąć zaprzęg???”. Otóż tak 🙂 . Nie jest to oczywiście zaprzęg normalnych rozmiarów, ale zrobiony własnoręcznie przeze mnie, w wersji mini. Początkowo sanie miały kółeczka – Fluffkowi nie podobał się jednak dźwięk ich stukotu o podłoże, więc postanowiliśmy zaczekać do zimy, aż spadnie śnieg (a były to czasy, kiedy jeszcze takie zjawisko występowało w zimę). Fluffowi sposobało się sunięcie sań po śniegu, dlatego na wiosnę dorobiliśmy kółeczka z powrotem, jednak włożyliśmy na nie materiał, by nie hałasowały.

 

I chociaż dzisiaj skupiamy się głównie na agility, raz na jakiś czas wyjmujemy mini-zaprzeg i suniemy nim przez ulicę, ku uciesze sąsiadów. Z oczywistych względów nie wsiadam do sań, jak to zwykle się robi 🙂 , ale psie zaprzęgi mają także drugi plus. Można dać psu do sanek jego rzeczy podczas wycieczek, aby to on je transportował i aby nie zajmowały miejsca w torbach.

 

Taniec z psem

Nie jestem do końca pewna, czy taniec jest formą sportu, ale w jednej książce tak było napisane, więc na potrzeby tego artykułu uznajmy, że tak. Taniec z psem to był nasz pierwszy sport – dowiedziałam się o nim z książki o psach, którą kupiłam jeszcze przed pojawieniem się u nas Fluffka. Od razu zaplanowałam, że będziemy razem tańczyć – i tak też się stało.

 

Nasz taniec to… nie do końca taniec. Nie robimy tego, co gwiazdy Cruftsów na ogólnoświatowych zawodach posłuszeństwa. Fluffy umie kilka ciekawych sztuczek, z których tworzymy nasze własne układy. W planach mam nauczenie go tańczenia belgijki – nie słyszałam, aby ktoś jeszcze tego dokonał, więc możemy spróbować być pierwsi 🙂 .

 

 

Oprócz tego co wymienione powyżej, trenujemy też kilka innych dyscyplin, m.in. dogę czy nosework, ale to już raczej pod sport nie podchodzi. Jest też kilka psich sportów, które również ćwiczymy, ale za mało jest o nich do napisania – weźmy np. skijording.

 

Dopiero pisząc ten artykuł zdałam sobie sprawę, ile jest sportów, które uprawiamy. Przeciętny Kowalski może powiedzieć ,,Kobieto, co ty wyprawiasz z tym psem?! Męczysz go!”. Otóż nie. Nie trenuję z Fluffkiem żadnych aktywności, które nie przypadają mu do gustu. Jednym z takich jest np. flyball – Fluffy uważa, że rzuconych piłek nie zwraca się właścicielowi, a jeżeli chce on ją dostać, to musi ją odebrać psu. Wszystko, co robimy, robimy z przyjemnością. A nawet, gdyby Fluffy musiał robić coś, czego nie lubi, po prostu by tego nie robił – taki urok upartych psów.

3 komentarze

Dominika 24 marca 2020 - 15:24

Super, ze napisałaś nordic dogwalking, bo mam w domu kijki, a nie miałam pojęcia, ze istnieje taka opcja 🙂

Odpowiedz
Asia 24 marca 2020 - 02:20

Ale tego dużo! Świetne jest to, że pokazujesz, że z psem takiej rasy można robić coś więcej (a nawet o wiele więcej!) niż spacer wokół bloku/posesji. Niestety, małe rasy nadal żyją stereotypami i o ile przeciętny Kowalski uwierzy, że taki jack russell terier potrzebuje różnych aktywności, o tyle pewnie wyśmieje osobę, która powie, że z maltańczykiem, yorkiem albo shih-tzu można trenować psie sporty. Super, że obalasz te mity!
Ja ze starszą suczką, Tosią, byłam na kilku obozach i ogólnie zaczęłyśmy coś tam grzebać w agilitki, ale do wszystkich szkoleniowców mamy bardzo daleko, a ja nie lubię ćwiczyć, jeżeli ktoś nie mówi mi, czy robię to dobrze. Ot, taka moja wada. W ten sposób straciłam motywację. Próbowałam z Tosią sił we frisbee, ale ona kocha piłeczki, a dyskami gardzi. Nie będę jej do tego zmuszać. Teraz tylko (choć dla niektórych to aż) ćwiczymy sztuczki i posłuszeństwo, ale daleko mu do obiedence. Młodsza suczka – Nutka, ma dopiero pół roku, więc póki co dużo spacerujemy, uczymy się łatwych rzeczy i szlifujemy posłuszeństwo. Ale mała ma zadatki do frisbee, jest bardzo skoczna, uwielbia wszystkie zabawki, a już zwłaszcza takie, którymi można się szarpać. Jest o wiele aktywniejszym psem niż Tosia. Kto wie, może z nią zacznę coś na poważnie? 😉

Ps. Z chęcią zobaczę zaprzęg dla maltańczyka. 🙂

Odpowiedz
Zofia 23 marca 2020 - 09:36

Ja też lubie zachęcać swoją sunię do sportów. Na poczatku miało to na celu odchudzenie jej nieco, a teraz weszło nam już w krew 🙂 Sport do zdrowie, także dla zwierzaka!

Odpowiedz

Skomentuj